Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

Dziwne początki naszych ulubionych filmów

120 860  
298   54  
Czasem droga jaką musi przejść produkcja filmu jest tak długa i zawiła, że ostateczny efekt końcowy bardzo różni się od scenariusza i pierwotnych założeń. Dobrze jednak, że ambitni twórcy mają więcej cierpliwości niż my i cierpliwie dopieszczają swoje dzieło, aż to przyjmie zadowalający kształt. I dobrze. Gdyby nie to, pewnie większości z naszych ulubionych filmów nie dałoby się oglądać.


Imperium Kontratakuje


 
To zdecydowanie jedna z najbardziej udanych części gwiezdnej sagi. Mamy tu bitwę o Hoth (w której wcale nie biorą udziału W-Wingi). Jest dramatyczna scena zamrożenia Hana Solo w karbonicie oraz efektowna walka na miecze świetlne pomiędzy dwoma Skywalkerami. „Imperium Kontratakuje” to też kopalnia cytatów wiekowego mistrza Jedi – Yody... który według pierwotnego scenariusza zwać się miał Minch. Prawda, że brzmi to jakoś tak mniej dostojnie? Jednak nie to jest najgorsze – najbardziej znaczącą różnicą pomiędzy pierwotnym scenariuszem a filmem było to, że Luke miał pełne prawo do bałamucenia Lei (a przynajmniej do fantazjowania o tym), która to zgodnie z wolą twórców skryptu wcale nie była jego siostrą!

Muppety


Każdy z nas ma swojego ulubionego futrzaka występującego w tej serii. O gustach dyskutować nie będziemy, chociaż zawsze uważaliśmy, że wiecznie nakręcony potężną ścieżką kokainy Zwierzak bije na głowę depresyjną żabę, której upodobania seksualne kierują ją do obcowania z przedstawicielkami chlewnej trzody z zapędami megalomańskimi. Jim Henson stworzył postać Kermita już w latach 50. Zielony maruda pojawiał się gościnnie w programach dla dzieci i... krótkich filmach treningowych przeznaczonych dla pracowników IBM. Nagrania służyły do przełamywania pierwszych lodów podczas spotkań biznesowych. W jednym z tych nagrań pojawia się też Ciasteczkowy Potwór, który pałaszuje automat z kawą i kończy swój żywot w efektownej eksplozji.

Terminator 2

Chcielibyśmy, aby seria o wojnie ludzi ze Skynetem i jego maszynami zakończyła się na tej właśnie części. Niestety, film przyniósł tak dużo dochodu, że według hollywoodzkich producentów grzechem było nie pokusić się o nakręcenie kolejnych filmów. Dalszą historię wszyscy znamy... Pretensje możemy mieć do Jamesa Camerona - osoby, która odpowiedzialna jest za powstanie pierwszych dwóch „terminatorów” i umyła ręce od dalszych części. Otóż zgodnie ze scenariuszem „Terminator 2” kończy się happy endem. Wojna z maszynami nie wybucha, John Connor zostaje przykładnym senatorem, ma kochającą żonę i pucułowate dzieci. Normalnie sielanka, jak u jakiegoś zapyziałego Disneya. Reżyser postanowił jednak pozostawić sobie otwartą furtkę i zakończenie zmienił na nieco mroczniejsze. Tak że teraz niecierpliwie czekamy na piątą część „Terminatora”, w której po raz kolejny ma pojawić się Arnold. Podobno wcieli się w postać niedziałającej, zabytkowej sokowirówki.

Powrót do przyszłości

Mało która seria filmów stworzona została z tak duża troską o szczegóły. Dzięki Robertowi Zemeckisowi i Bobowi Gale'owi udało się stworzyć trylogię, która pomimo ćwierci wieku na karku wcale się nie zestarzała. Pierwotny zarys scenariusza „Powrotu do przyszłości” krążył po wytwórniach i nikt nie chciał podjąć się produkcji filmu. Twórcy musieli więc nanieść sporo zmian i historię mocno zmodyfikować. Początkowo wehikuł czasu zbudowany był nie z Deloreana, ale z dużej lodówki, a profesor Brown (tak jest – profesor!) był szalonym naukowcem mieszkającym w opuszczonym teatrze wraz ze swoją małpką o imieniu Shemp. Żeby tego było mało, pomysłowy geniusz ginie z rąk rządowych agentów. Marty McFly z kolei miał być młodocianym krętaczem i sprzedawcą pirackich filmów VHS. Inaczej miała też wyglądać jego podróż - bohater wrócił do swoich czasów dzięki wykorzystaniu energii wytworzonej podczas testowego wybuchu bomby atomowej w Nevadzie. A, no i zupełnie inaczej wyglądała przemiana ojca Marty'ego - zamiast pisarzem sci-fi został on... bokserem.

Zmiany w scenariuszu zaczęto od wehikułu czasu - producenci bali się, że dzieci zainspirowane filmem zaczną masowo zamykać się w lodówkach...

Simpsonowie

Kreskówka o żółtoskórej rodzince emitowana jest od 24 lat i całkiem niedawno dorobiła się 500 odcinka. Mało kto wie, że początkowo nikt nawet nie myślał o tworzeniu osobnego serialu o Simpsonach. Homer i jego najbliżsi pojawiali się w latach 1987 - 1988 w formie dwuminutowych filmików będących elementem rozrywkowego programu „Tracey Ullman Show”. Wyglądało to tak:
https://www.youtube.com/watch?v=km4QSdE-kCk
Animowane wstawki tak bardzo spodobały się widzom, że „Simpsonowie” dostali własny czas antenowy.

Prawdziwy romans

Zanim Quentin Tarantino dał się poznać jako wybitny (na swój sposób, oczywiście) reżyser, dał się zapamiętać jako autor scenariusza do całkiem niezłego filmu pt. „Prawdziwy romans”. Tekst ten Tarantino spieniężył za sumę 5 tysięcy dolarów. Najciekawsze jednak jest to, że scenariusz zawierał sporo kluczowych elementów i cytatów bezczelnie skopiowanych z... pierwszego filmu Quentina - czarno-białego, niskobudżetowego „My Best Friend's Birthday” z 1987 roku. Fani talentu Tarantino będą jednak niepocieszeni - pierwsze dzieło twórcy „Pulp Fiction” nigdy nie ujrzy światła dziennego - jedyna istniejąca pełna kopia filmu spłonęła w pożarze. Po sieci krąży 37-minutowy fragment pierwszego „romansu” Tarantino.

Naga Broń

Seria „Naga Broń” to jeden z dowodów na talent świętej pamięci Leslie Nielsena do robienia z siebie skończonego idioty, za co niejednokrotnie odwdzięczyliśmy mu się szczerym, głupkowatym rechotem. W 1988 roku roztargniony porucznik Frank Drebin rozmiękczył nasze serca podszywając się za cenionego tenora Enrico Palazzo i wykonując swoją wersję hymnu USA. Tymczasem kariera siwowłosego funkcjonariusza zaczęła się 6 lat wcześniej w produkowanym dla ABC serialu „Police Squad!”, który to po emisji 6 odcinków zniknął z anteny na zawsze. Humor przedstawiony w tej telewizyjnej produkcji był tak rewolucyjny, że widzowie nie za bardzo potrafili go przełknąć (tym bardziej, że przytłaczająca ilość absurdalnych gagów frunęła w kierunku odbiorców z doprawdy dziką prędkością). Ten rodzaj komedii został doceniony dopiero po sukcesie „Nagiej Broni”. Dziś „Police Squad!” uważany jest za przykład serialu, który zdecydowanie zbyt szybko zdjęty został z ramówki.
Police Squad

Źródła: 1, 2, 3, 4, 5

Oglądany: 120860x | Komentarzy: 54 | Okejek: 298 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

27.04

26.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało