DZIECI WIEJSKIE.
Dzieci wiejskie są szczęśliwe.
O ile wogóle może być szczęśliwym człowiek, którego cechą najistotniejszą jest może to, iż mu zawsze czegoś brakuje.
I o ile w szczególności może być szczęśliwem dziecko, które nie jest zdolne szczęścia uświadomić sobie.
Skoro jednak porówna się dolę bladego dzieciaka miejskiego, utrzymywanego przy życiu często krańcowem poświęcaniem się codziennem matki i ojca, z beztroskliwemi dniami pyzatego małego wieśniaka, łatwo powiedzieć, po której stronie wyrosnąć może zazdrość.
Minąłem dziś właśnie biedną kobiecinę w wyszarzanej odzieży o ziemistym odcieniu cery.
Stała na trotuarze zapatrzona w furkę chłopską, zatrzymaną przed jakimś sklepikiem. Była to furka dostawcy podmiejskiego. Przywiozło masło, jaja, jarzyny i najświeższy owoc jesieni: grzyby.
Na furce siedziało dwoje dzieci dostawcy, który w tej chwili rachunek ze sklepikarką załatwiał, para dobrze wykarmiona, o twarzach rumianych, o oczach żywych i dziwujących się ruchliwości ulicy.
Kobiecina westchnęła ciężko, pod wpływem gniotących ją widocznie trosk. Pochwyciłem, jak rzekła głośno. — do siebie, do mnie, do ulicy, do Boga:
- Bo i co im brakuje?...
Potem ruszyła w drogę.
Kamień tylko nie dosłyszałby w tych słowach dźwięku matczynego serca.
*
Bo i co im brakuje?
Nie powietrza. Ani słońca. Ani chleba. Ani mleka.
Jedynie może rodzicielskiej czułości.
Matka wiejska nawet, gdy pieści, dłoń ma szorstką.
A tatulo, gdy karze. rękę ma twardą.
Słyszę jednak, że - nie zawsze.
- Panie, mówi mi inteligentna przyjaciółka, która wieś zna głębiej, aniżeli w nią wejrzeć można z wyżyny letniego mieszkania, żadne dziecko tak pieszczone i tak rozpieszczone nie jest, jak chłopskie. Są te dzieci „brzydko" rozpieszczone. Wypuszczana jest na wolność w nich cała natura, a wiemy dziś przecież, jak zabawnie się mylił Roussetr. wmawiając w pradziadków naszych, iż „natura jest dobra".
Ale utylitaryzm każdego chłopa na świecie a chłopa polskiego w szczególności, utylitaryzm żywiołowy, głęboki, krzepki i w rdzeń chciwości tak łatwo gęstniejący, na rozpieszczenie zbytnie dziecka nie pozwoli.
Praca, dość twarda od początku. wcześnie rozpoczęta, skoryguje pierwotną czułość nadmierną rodzica albo jego wychowawczość zaniedbaną.
A ta praca hierarchizuje się naturalnie na wsi.
Poczyna się to od popilnowania cierpliwej i apatycznej krowy na ugorze. — od obowiązku łatwego.
I wkrótce przechodzi do ciężkich zadań utrzymania w karności stadka gęsi, co do których nigdy Jaśkowi albo Kachnie nie wytłomaczycie, iż są głupie.
Ich opinia jest o gęsiach ustalona:
— To są psubraty...
Ledwo głowę obrócisz, już one w szkodzie.
A poganiać konie przy orce, -kłosy podejmować, co je grabie przepuściły, — wyjść z kosą na daleką miedzę...
*
Jednak na wsi obecnie dostatku więcej; niż kiedykolwiek.
Niejeden Maciek filozoficznie powiada:
Ha, biją się, to niech się ta i biją...
Któż bo, jak nie wojna, podniosła kwartę mleka do dwóch złotych. a funcinę masła po nad dwa ruble...
Sołtys Józwa świadomy spraw świata przyniósł do Kłopotowskiei Wólki ostatniej środy wiadomość pewną poczerpnietą w kancelarii gminnej, przez którą dochodzą gazety do proboszcza:
- Był kongres. I powiedzieli. co się jeszcze bez trzy lata będą bili. Jeżeli myślicie. że dnia tego w Kłopotowskiej Wólce minorem gadano?...
Jak jednak wpływa ten dostatek na dolę dzieci?
Nasz chłopek poczyna „sobie nie żałować".
Nie żałuje i dziecku.
Kupuje mu miejskie sukienki.
- Z falbankami...
Kupuje mu i zabawki miejskie.
Zwykle bezmyślne.
Ot, konia wypchanego, podczas gdy w stajence tuż, przy chacie żyje koń prawdziwy, przyjaciel, towarzysz, na którego grzbiet każdej chwili łatwo wsadzić dzieciaka.
I oto dzieci wiejskie bawią się nieraz tak, jakby były na asfaltowem podwórzu smutnego i w murach uwięzionego podwórka miastowego. Kachna na koniu co jej tatulo z Warszawy przywiózł. Jasiek na stołeczku awansowanym na rumaka.
- Wio! Heta!
Wyścig.
Kto prędzej! Zajrzyjcie w głąb ich dusz. Zdziwicie się. One wolą wypchanego konia od prawdziwego. One wolą stołeczek, udający konia, od autentycznego gniadosza, który chrupie obrok w tej chwili przy żłobie. Bo ich młodziuchne dusze pożądają bezwiednie złudzenia, cennego złudzenia, które wyrabia wyobraźnię i wzmacnia operowanie myślą, które tworzy rzecz bogatszą od wrażenia: pojęcie.
Jeżeli wiejskie dzieci chodzą boso, to z pewnością nie z braku obuwia.
Jeno dlatego, ze chodzić w butach to dla nich niewola a więc nieszczęście.
Ale każde gospodarskie dziecko ma swoją parę, wyczyszczoną starannie, święta w szafie czekającą.
I gdy się w niedzielę przed nabożeństwem wystroi w komplet miejskiej garderoby, powiedziałbyś:
- Paniątko...
Tak jest, wieś nasza dość głęboko zmieniła się w epoce wojennej. Przyszedł dobytek rolnikowi, o jakim on przedtem nie marzył.
A za dobytkiem, ślad w ślad, próżność.
To chłopi podtrzymują handel w naszych miasteczkach. Stali się doskonałymi klijentami. „Nic dla nich zbyt drogiego".
A skoro tak, to dla naszych inspektorów szkolnych, których już wkrótce mieć będziemy, przedstawia się pole dość wdzięczne do wysiłku, bo mają gotowy instrument do działania w ręku.
Zadaniem tych inspektorów będzie wydobyć maksimum środków ze wsi na szkolę.
Wszystko w tym kierunku będzie zależeć od umiejętnego wzięcia się.
Nasz chłop ma nową słabą stronę: próżność.
Ją trzeba wyzyskać — dla dobra jego dzieci.
Demil.
Świat: pismo tygodniowe ilustrowane, 01-09-1917
100lattemu.pl