Pan na starość stał się bardziej lewicowy w swych poglądach.
Nic w tym złego, że zamiast patrzeć na ekonomie z perspektywy pieniądza i jego manifestacji w podnoszeniu wydajności, ograniczeniu kosztów itp, teraz patrzy poprzez pryzmat wpływu na społeczeństwo.
No i widzi że to nie jest prosta zależność że czym więcej kasy w społeczeństwie, to większy dobrobyt, większe szczęście obywateli.
Co ciekawsze w pracy z lat '90 (za którą dostał Nobla) opisał jak mierzyć/analizować bogactwo/biedę.
Np analizę zakupów w regionach uwzględniając czas i dynamikę.
W pracy nie skupiał się na konsekwencjach.
Jedyne co rzeczywiście podkreślał to że import emigrantów tymczasowych miał założenia obniżać koszty pracy, a w konsekwencji przenieść się na niższe ceny i ogólne na szczęście społeczeństwa.
Teraz dotarło do niego, że imigranci tymczasowi są też ludźmi (zaskoczenie!), którzy chcą normalnie żyć, więc aby zapewnić i im 'dobrobyt' trzeba by sprowadzić nowych na zasadzie piramidy.
Jest to, oczywiście w praktyce niemożliwe, dając w efekcie powiększającą się strefę ubóstwa która to poprzez interakcje z 'szczęśliwym społeczeństwem' wpływa hamująco na to szczęście (przez nałogi/przestępstwa/itp)
Można powiedzieć pan dotarł do prawdy - pieniądze szczęścia nie dają - teraz w wersji GDP