Leki działają rewelacyjnie, na psychoterapii przekraczam kolejne bariery swojego jestestwa, dziewczyna wciąż mnie odwiedza, czuję się najlepiej od kilkunastu lat.
W szpitalu wszystko wydaje się mi być poukładane i naturalne, w międzyczasie odbywają się wybory prezydenckie, za oknem rewelacyjny maj, właśnie skończyłem 34 lata. Był alfabet o chorobie psychicznej z punktu widzenia chorego, teraz pozwolę sobie zrobić alfabet o tym, co czeka chorego po i przed szpitalem.
A jak autodestrukcja. Sytuacja, w której idziesz na kompletne wyniszczenie siebie, nie zważając na nic dookoła. Możesz to ubrać w cokolwiek, olewanie pracy, picie do porzygania, niejedzenie, nałogowe siedzenie przed kompem lub miks tego co powyżej.
B jak bomba. Tak, nawet po wyjściu ze szpitala i rewelacyjnym dobraniu leków jesteś tykającą bombą zegarową, nie istnieje pytanie "czy?", a jedynie "kiedy?", kiedy znów zacznie się gonitwa myśli/depresja/myśli samobójcze/mitomania.
C jak chloroprotixen. Temu lekowi muszę oddać jedną sprawiedliwość – śpię po nim i rzadko mam koszmary, co prawda śpię krótko i budzę się z zaklejonym nosem – ale warto.
D jak dreszcze. Wspominałem, że mam problem z piciem? Zawsze wydawało mi się, że skoro się nie upijam za często, że skoro mam mocną głowę, po alkoholu nie zdradzam i kontroluję swoje zachowania, to przecież nie jestem alkoholikiem. Ale dlaczego po trzech dniach w szpitalu telepało mną tak, że nie mogłem utrzymać szklanki?
E jak eliminacja. Po wyjściu ze szpitala i częściowo po terapii zacząłem eliminować ze swojego życia zdarzenia i osoby, które w najprościej wyrażonym zdaniu, ryły mi banię. Nie do końca to się udało, ale przynajmniej się starałem.
F jak filozofia życia. Napij się herbaty - powiedział wielki buddyjski mistrz na pytanie dlaczego żyjemy. Napij się herbaty, człowieku. Nie myśl tak wiele.
G jak grzebanie w życiorysie. Kawałeczek po kawałeczku odnajduję w sobie zdarzenia, które sprawiły, że jestem kim jestem i jestem gdzie jestem.
H jak humory. Jestem nieznośny. Jestem nie do życia dla osób, które najbardziej mi pomogły. Nie chodzi o to, że zwalam wszystko na chorobę, po prostu jestem przerażony każdą rzeczą, która powoduje we mnie stan zagrożenia.
I jak inspiracje. Po wyjściu wszystko odkrywam na nowo, staram się miąchać życie. Nie wiem jak to się dzieje, ale mnóstwa kapel słucham zupełnie od początku i na nowo odnajduję frajdę w starych książkach.
J jak jąkanie. W szpitalu zacząłem się zacinać. Serio. Zawsze słynąłem z dość płynnej i swobodnej mowy, a teraz brzmię często jak Adam Michnik.
K jak kochanie. Miałem wtedy mocne postanowienie niezrobienia nikomu już krzywdy. Nie wyszło. Może na to nie ma leków? Ale wiem jedno, kochać umiem, tylko źle.
L jak lęku ataki. Mniej więcej miesiąc po szpitalu złapałem straszne duszności i ataki lęku. Bardzo chciałem tam wrócić, w końcu tam czułem się bezpiecznie…
W dalszej części skończę alfabet, zostawiam was z rymowanką, ba!, nawet limerykiem.
Pewien wariat, co siedział w szpitalu
i do siebie dochodził pomału
chciał się podzielić swym doświadczeniem
tak jak Jezus się dzielił jedzeniem
lecz pomyślał – orangutana maluj.
Do zobaczenia w tym cyklu jeszcze przynajmniej raz!
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą